Dwie książki, dwa prezenty na imieniny. Jeden dla mojej mamy, a drugi dla mnie. W obu przypadkach są to powieści przedstawiające młode dziennikarki na tropie śledztwa. Historie jednak zdecydowanie się od siebie różnią. Pomimo tego, że i w "Sekrecie listu", i w "Ostrych przedmiotach" znajdziemy żądzę mordu, to ten ostatni tytuł jest naprawdę mroczny.
Lucinda Riley serwuje nam mały happy end, momentami ckliwą historię miłosną. Z kolei książka autorstwa Gillian Flynn, której adaptację serialową realizuje stacja HBO, nie daje nam gotowych rozwiązań. Winni zostają ukarani, jednak czytelnik nie czuje związanej z tym satysfakcji. Nie ma tutaj również miejsca na typowy romans. Przedstawiona wizja miłości, o ile można ją tak nazwać, jest czysto fizyczna.
"Sekret listu" Lucindy Riley
W tym przypadku nasza dziennikarka nazywa się Joanna Haslam i jedną z pierwszych informacji, jaką o niej otrzymujemy jest to, że właśnie zakończyła sześcioletni związek. Zmuszona do zrelacjonowania pogrzebu znanej osobistości, niechcący trafia na szlak śledztwa. Odkrywa kolejne intrygi mające na celu zamaskowanie prawdy na temat osób wysoko postawionych w hierarchii politycznej Wielkiej Brytanii. Kiedy spotyka starszą kobietę, której pomaga w powrocie z ceremonii do mieszkania, nie wie jeszcze, że naraża się tym samym na niebezpieczeństwo. Wkrótce odpowiednie służby będą monitorować każdy jej ruch, a nawet podejmą próby powstrzymania jej przed rozwikłaniem sprawy.
Książkę czyta się szybko i lekko. Jest to jedna z tego rodzaju powieści, która wlatuje i wylatuje przez wyobraźnię w chwili, kiedy się ją pochłonie. Proces jej przyswajania i rozkwitania w umyśle jest jednak przyjemny. Stanowi dobrą rozrywkę na jeden, dwa wieczory, podczas których trudno jest odciągnąć się od kolejnych zdań. Konsekwentnie, powoli wciąga czytelnika pomiędzy swoje kartki. To wciąganie jest jednak momentami utrudnione, przerywane przez infantylność bohaterów i język, jakim posługuje się autorka. Być może brzmi on lepiej w oryginale, ale chwilami czułam się zażenowana pewnymi banałami i zachowaniem postaci. Jak zawsze w takiej sytuacji, musiałam na chwilę przerwać lekturę i odetchnąć, odreagowując tak zwane "second embarrassment", czyli zjawisko, podczas którego odbiorca odczuwa wstyd za rzeczy, które robi przedstawiony charakter. To wyrywało mnie z książkowego odpowiednika grywilizacji, która z kolei oznacza zaangażowanie gracza w świat wirtualny; jego utożsamienie się z nieistniejącą rzeczywistością i zapomnienie o tej, która go otacza.
Jestem jednak pewna, że lektura powieści może być przyjemna dla odbiorcy nie nastawionego na zbytni krytycyzm. Szczególnie końcówka książki konsekwentnie buduje napięcie, aby ostatecznie doprowadzić do katharsis. Jeżeli poszukujesz niezobowiązującej, miłej lektury jest to tytuł odpowiadający twoim potrzebom. Autorka wypracowała formułę, która motywuje do czytania kolejnej strony, a jednocześnie nie denerwuje czytelnika w znaczącym stopniu. Niewiele można tutaj dodać - nie jest to powieść, która trafi na półkę "ulubione", ale zdecydowanie pomaga w odprężeniu się i w satysfakcjonujący sposób wypełnia wolny wieczór.
Z tego powodu czułam dziwną więź z główną bohaterką "Ostrych przedmiotów". Nie sądzę, aby mój stosunek do słów był na tyle chorobliwy, jak w przypadku Camille Preaker, ale zdarzało mi się pisać długopisem na wierzchu dłoni, by lepiej zapamiętać daty na egzamin z najnowszej historii świata. Dziennikarka też miała w zwyczaju kreślenie liter na swoim ciele, ale robiła to za pomocą innego narzędzia: noża. Ten akt autodestrukcji rozpoczęła, kiedy miała zaledwie kilkanaście lat. Wydaje mi się, że ona chciała, aby te słowa ją krzywdziły i deformowały. W ten sposób miała kontrolę nad tym, jak bardzo dotykało ją to, co mówili inni ludzie. Jest to jednak tylko moja teoria.
Książki nie czyta się lekko. Było momenty, kiedy ta czynność była dla mnie szczególnie trudna. Nie jest to zdecydowanie powieść dla osób, które są nadwrażliwe. Nie chodzi nawet o obrazowość morderstw, które miały miejsce w rodzinnym miasteczku bohaterki. Było coś niezwykle niepokojącego i mrocznego na poziomie psychologicznym. Camille mnie w jakiś sposób przerażała. To ona była dla mnie postacią, która wywoływała ciarki na karku, a nie jej straszna matka czy siostra o sadystycznych skłonnościach. Czułam dla niej ogromne współczucie i jednocześnie łapałam się na myśli "nie idź tą drogą, dziewczyno", mimo że jest to postać fikcyjna.
Sukces powieści chyba właśnie na tym polega - jak prawdziwa wydaje się główna bohaterka. Na własnej skórze można poczuć, jaki chaos kryje się pod jej czaszką. Ma się wrażenie, że autorka czerpała z rzeczywistości. Jakby istniała Camille Preaker, którą można dotknąć i ostrzec, a jednocześnie wie się, że takie ostrzeżenie nie miałoby żadnego sensu. To samo sprawia, że narracja ma w sobie tyle mroku. Jest gęsty i niemalże namacalny. Czułam autentyczny lęk, zagłębiając się w charakter postaci. Coś na zasadzie portretu Doriana Graya, zasysającego nie twoją młodość, a uczucia.
Zarysowując w ogólny sposób fabułę: nasza dziennikarka jedzie do rodzinnego miasteczka, w którym w ciągu roku zamordowano dwie dziewczynki. Każda z nich miała zaledwie kilka lat, a ich charakterystyczne podobieństwo oraz wszystko to, co związane z zabójstwami skłania do myśli o seryjnym zabójcy. Jest to temat, który może nadać tempa karierze Camille. A nie jest to reporterka z prawdziwego zdarzenia. W warsztacie dziewczyny nie ma nic szczególnego, a jej redaktorem naczelnym kieruje chęć pomocy, kiedy wysyła ją, aby rozwikłać zagadkę. Jest zmuszona zamieszkać na ten czas z matką, jej mężem oraz ich córką, której do tej pory nie poznała. Stanowi to bardzo traumatyczną decyzję, która może być tragiczna w skutkach.
Jest to książka godna polecenia dla fanów mocniejszych wrażeń, jeżeli chodzi o aspekt psychologiczny. Jestem pewna jednak, że wiele osób może nie poruszyć w takim stopniu, jak mnie. Prawdopodobnie miało to związek z dziwną formą utożsamienia się z przedstawioną postacią. Wydawała mi się daleka i bliska jednocześnie. Jeżeli chodzi o adaptację serialową, jeszcze nie miałam okazji się z nią zapoznać. Mignął mi jednak nagłówek artykułu, według którego Amy Adams, która się wciela w główną rolę miała zrezygnować ze swojej obecności w przyszłych sezonach. Nie jest to sprawdzona informacja, nie mogę znaleźć w tej chwili jej potwierdzenia i nie wiem, czym mogłaby być spowodowana decyzja aktorki. Mam jednak nadzieję obejrzeć serial w najbliższym czasie. Ewentualnie liczbę odcinków, która została już wyemitowana.
"Ostre przedmioty" Gillian Flynn
Pamiętam, jak w czwartej klasie szkoły podstawowej moja polonistka, pani Aneta napisała na tablicy słowo "nieśmiały". Fascynacja tym wyrazem, jego strukturą i znaczeniem, które wydawało się tkwić w samym wyglądzie liter, które niepewnie wychylały się spod białej kredy całkowicie mnie pochłonęła. Przez naprawdę długi czas powracałam do tego wspomnienia. "Nieśmiały" pojawiał się w mojej głowie w najmniej spodziewanych momentach i doprowadzał do obsesji. Pamiętam także, że jako młodsze dziecko lubiłam powtarzać każde wypowiedziane zdanie pod nosem. Mamrotałam nie tylko to, co sama dopiero powiedziałam, ale też co mówili inni ludzie, niekoniecznie w moim kierunku. Jedną z rzeczy, która mi została z tego okresu zauroczenia aktem mowy jest okazjonalne pisanie palcem losowych słów, które ktoś wypowiedział. Piszę zazwyczaj po powierzchni biurka, ławki czy stołu.Z tego powodu czułam dziwną więź z główną bohaterką "Ostrych przedmiotów". Nie sądzę, aby mój stosunek do słów był na tyle chorobliwy, jak w przypadku Camille Preaker, ale zdarzało mi się pisać długopisem na wierzchu dłoni, by lepiej zapamiętać daty na egzamin z najnowszej historii świata. Dziennikarka też miała w zwyczaju kreślenie liter na swoim ciele, ale robiła to za pomocą innego narzędzia: noża. Ten akt autodestrukcji rozpoczęła, kiedy miała zaledwie kilkanaście lat. Wydaje mi się, że ona chciała, aby te słowa ją krzywdziły i deformowały. W ten sposób miała kontrolę nad tym, jak bardzo dotykało ją to, co mówili inni ludzie. Jest to jednak tylko moja teoria.
Książki nie czyta się lekko. Było momenty, kiedy ta czynność była dla mnie szczególnie trudna. Nie jest to zdecydowanie powieść dla osób, które są nadwrażliwe. Nie chodzi nawet o obrazowość morderstw, które miały miejsce w rodzinnym miasteczku bohaterki. Było coś niezwykle niepokojącego i mrocznego na poziomie psychologicznym. Camille mnie w jakiś sposób przerażała. To ona była dla mnie postacią, która wywoływała ciarki na karku, a nie jej straszna matka czy siostra o sadystycznych skłonnościach. Czułam dla niej ogromne współczucie i jednocześnie łapałam się na myśli "nie idź tą drogą, dziewczyno", mimo że jest to postać fikcyjna.
Sukces powieści chyba właśnie na tym polega - jak prawdziwa wydaje się główna bohaterka. Na własnej skórze można poczuć, jaki chaos kryje się pod jej czaszką. Ma się wrażenie, że autorka czerpała z rzeczywistości. Jakby istniała Camille Preaker, którą można dotknąć i ostrzec, a jednocześnie wie się, że takie ostrzeżenie nie miałoby żadnego sensu. To samo sprawia, że narracja ma w sobie tyle mroku. Jest gęsty i niemalże namacalny. Czułam autentyczny lęk, zagłębiając się w charakter postaci. Coś na zasadzie portretu Doriana Graya, zasysającego nie twoją młodość, a uczucia.
Zarysowując w ogólny sposób fabułę: nasza dziennikarka jedzie do rodzinnego miasteczka, w którym w ciągu roku zamordowano dwie dziewczynki. Każda z nich miała zaledwie kilka lat, a ich charakterystyczne podobieństwo oraz wszystko to, co związane z zabójstwami skłania do myśli o seryjnym zabójcy. Jest to temat, który może nadać tempa karierze Camille. A nie jest to reporterka z prawdziwego zdarzenia. W warsztacie dziewczyny nie ma nic szczególnego, a jej redaktorem naczelnym kieruje chęć pomocy, kiedy wysyła ją, aby rozwikłać zagadkę. Jest zmuszona zamieszkać na ten czas z matką, jej mężem oraz ich córką, której do tej pory nie poznała. Stanowi to bardzo traumatyczną decyzję, która może być tragiczna w skutkach.
Jest to książka godna polecenia dla fanów mocniejszych wrażeń, jeżeli chodzi o aspekt psychologiczny. Jestem pewna jednak, że wiele osób może nie poruszyć w takim stopniu, jak mnie. Prawdopodobnie miało to związek z dziwną formą utożsamienia się z przedstawioną postacią. Wydawała mi się daleka i bliska jednocześnie. Jeżeli chodzi o adaptację serialową, jeszcze nie miałam okazji się z nią zapoznać. Mignął mi jednak nagłówek artykułu, według którego Amy Adams, która się wciela w główną rolę miała zrezygnować ze swojej obecności w przyszłych sezonach. Nie jest to sprawdzona informacja, nie mogę znaleźć w tej chwili jej potwierdzenia i nie wiem, czym mogłaby być spowodowana decyzja aktorki. Mam jednak nadzieję obejrzeć serial w najbliższym czasie. Ewentualnie liczbę odcinków, która została już wyemitowana.